Dlatego nie popieram:
- dostawiania karmiącej kotce maluchów z innego miotu. Uważam za karygodną dodatkową eksploatację bezdomnej kotki, której los podarował głód i szwędanie się po ulicach, która urodziła nie wiadomo ile miotów do tej pory. Nie należy dodatkowo obciążać jej organizmu dokładaniem jej pracy, a dodatkowo – mieszając bezmyślnie mioty, które mogą się wzajemnie (i matkę też) pozarażać przeróżnymi, także śmiertelnymi chorobami.
- dopuszczania do porodu wśród ciężarnych kotek, obojętnie w jakim stadium zaawansowania ciąży. Kastracja aborcyjna jest KONIECZNA i dodatkowo bez szkody ani na psychice czy zdrowiu matki (wręcz może jej uratować życie – ciąża może być przenoszona i przez to może stanowić zagrożenie dla organizmu matki, dodatkowo sam poród może być zagrożeniem dla życia), a także zgodna z etyką lekarską. Dlaczego? Dlatego, że kocięta w łonie matki nie są świadome i w momencie poddania matki sedacji, one same także usypiają i są znieczulone, odchodzą zupełnie bez bólu. Sama kotka, dopóki nie urodzi, nie jest świadoma swojej ciąży i dopiero niedługo przed akcją porodową zaczyna szukać miejsca na poród. Instynkt. Żadna z nich nie opłakuje utraty potomstwa i nie przeżywa aborcji. Nie należy antropomorfizować zwierząt żadnego gatunku, ponieważ jest to dla nich wysoce szkodliwe.
- dopuszczania kotki do urodzenia jednego miotu “dla zdrowia”. Nie ma to absolutnie nic wspólnego ze zdrowiem, ten mit już dawno został obalony, tak samo jak to, że koty zarażają toksoplazmozą (trzeba się naprawdę postarać, by kot nas zaraził tokso, np. sprzątając kupę z kuwety gołymi rękami, następnie oblizawszy palce), albo że duszą noworodki we śnie (zanim odkryto śmierć łóżeczkową, zrzucano winę na koty). Kotki należy sterylizować przed pierwszą rują albo tuż po niej.
- no i wreszcie to, dlaczego tak naprawdę powstał ten wpis: nie popieram odchowywania ślepych miotów. Postaram się wyjaśnić to najlepiej jak potrafię, w osobnym akapicie.
Od 2020 roku nie odchowuję ślepych miotów, odmawiam przyjęcia ich z zaleceniem eutanazji. Ewentualnie, jeśli dla kogoś stanowi to trudność, deklaruję, że mogę maluchy przejąć i bezpiecznie i w odpowiednich warunkach przeprowadzić na tamten świat, czyli w gabinecie weterynaryjnym, gdzie zostaną poddane bezbolesnej sedacji, a gdy już zasną, dokonuje się eutanazji, z pełnym szacunkiem i zachowaniem zasad etyki lekarskiej. Nieraz także wspierałam rozmową innych opiekunów i wolontariuszy, którym było trudno. Wiedzieli, że postępują dobrze, ale potrzebowali wsparcia i rozmowy. Mi jest “łatwiej”. W cudzysłowie, bo los żadnego zwierzęcia nie jest obojętny (come on, miałam ostatnio na chacie kaczkę, a gdybym dostawała 10 złotych za każdym razem, jak usłyszałam żart o przechowywaniu jej w piekarniku, to bym już miała na nowy telefon), ale mam to szczęście, że miewam dyżury w lecznicy weterynaryjnej w ramach przyuczania do zawodu technika weterynarii i widziałam już wiele. Widziałam cesarskie cięcie u kotki, która przenosiła ciąże i wyjmowaliśmy z niej zzieleniałe kocięta. Widziałam rasową kotkę której pani “nie zdążyła zarejestrować w hodowli” i nagle zaczęła krwawić z dróg rodnych – okazało się, że w środku ma zmumifikowane kocięta. Ciężko powiedzieć, ile czasu tam były. Ludzie, którzy wypuszczają swoje niewykastrowane, albo chore na choroby zakaźne koty, są codziennością. Widziałam już wiele eutanazji, wiele krwi i kotów z wypadków, po prostu sam proces eutanazji jest dla mnie “oswojony”. Choć NADAL przeżywam każdą śmierć. I tak, jest mi przykro, kiedy trzeba uśpić kolejny ślepy miot, ponieważ te kocięta w ogóle nie powinny zostać powołane na świat. I tak, to, czy będę utrzymywane przy życiu, ma znaczenie.